Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Eh, pieska twoja niebieska! Lekki kawałek chleba, lekki kawałek chleba. Żebyś tak zdrów był!
— Drabikowi odebrali trzy kilo słoniny. Kiepełe wpadł z kartonem węgierskich papierosów. A Białą Ceśkę, co służy u Lewinów, napompowali gorzką solą, posadzili na porcelanowy nocnik jak carycę i po trzech godzinach gruchnęła pierwszy brylant.
— Dziewięć karatów i ani jednego mniej!
— Ślubną obrączkę starej Lewinowej, dwie złote spinki od mankietów i sygnet z krwawnikiem.
— A kiedy kazali już wstać, ona na to, że jeszcze nie może, bo od wczorajszego obiadu leży jej na wątrobie i gniecie szwajcarski zegarek Anielci Lewin, pamiątka po dziadku, na siedemnastu kamieniach, z dewizką i w złotej kopercie.
— No, jak już okradli całą familię Lewinów do trzeciego pokolenia wstecz, to całkiem możliwe, że wygrają tę wojnę.
— Niewykluczone!
— Też coś! W obozie nawet w takie ceregiele się nie bawią. Rachu-ciachu. Strzyżenie, uzębienie, kąpiółka i po krzyku. Włos na materace, złote kły na obcęgi, łachy pod parę i biegiem do dołu!
— Jeden człowiek kradnie, to kleptomania... cały naród kradnie, to Germania. Sieg um jeden Preis. Heil!
— Wszystko dla armii. Już karakuły wiozą na wschód pociągami, żeby sobie ogrzać odmrożone dróbka, a to dopiero początek ruskiej zimy. Uch!
— Karakuły, czego im jeszcze trzeba do zwycięstwa?
— Brajtszwance, lisy, szynszyle, foki, bobry, łapki. Warszawa się rozbiera!
— Będą mieli fryce w okopach duży wybór fu-