Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jęły się jakoś. Wypędzone, chude łodygi zwiotczały i stuliły liście, a potem schły bez ratunku, chociaż Elijahu całe dnie tkwił przy rozsadzie i bez wytchnienia polewał ją wodą, aż lekka warstwa nawiezionej ziemi rozmyła się i spłynęła z błotem, a spod gruntu wyjrzało suche rumowisko cegieł. Kancera Madagaskar sprzedana została za trzy Luksemburgi, zeschnięte zwłoki roślin całe lato leżały na słońcu, a oni nadal przychodzili tam się opalać i klękali na zagonku, ostrożnie dotykając palcami nielicznych pędów czarnej rzepy i cebuli, które wzeszły. Żuli zerwane bladozielone listki wchłaniając gorycz. Obok, na działce Chaskiela, rozrosły się warzywa doglądane przez stróża i Rojzełe, której szkielecik obłaził ze skóry w spiekocie. Dawid i Elijahu oglądali bujne pióropusze marchwi i selerów, spłachetek kwitnących kartofli, rzędy jędrnego bobu i karłowej fasoli. Zakradli się tam pewnej nocy; używali jak cielęta wypuszczone na okólnik. Leciutki powiew wiatru głaskał twarze, z ruin falami napływał ciepły pył. Kiedy gdzieś tam pod murem bity Żyd zaniósł się jękliwą skargą, obok upadła trącona w popłochu cegła.
— Dalej jazda, już cię tu nie ma. — Zjawa w gałganach zastygła u drzwi szopy, a przebudzony furman gderał. — Popatrz na mnie. A potem na siebie, Długi. Po mnie nie spaceruje ani jedna weszka. A na tobie? Maszeruje cały pułk z orkiestrą. Kładź się. Tylko z daleka.
Elijahu położył rękę na desce i chciwie przylgnął do ściany szopy słuchając z otwartymi ustami. Mordchaj usnął i rozlegało się miarowe pochrapywanie: fiju-chrr!
— Cholerne zielsko. Trochę za dużo opchnąłem — mówił szeptem Elijahu.