Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
362
Chata wuja Tomasza

ręki Boga, uczuł w sobie potęgę tysiąca dusz. Ciągniony gwałtownie przez Kimbo, widział jak drzewa, krzaki, chałupy i wszystko, co było świadkiem jego poniżenia, cofało się w tył, jak okolice przed podróżnym pędzącym na koniu; i serce jego biło silniej i oczami duszy widział ojczyznę swą wieczną, otwierającą się bramę na jego przyjęcie. Godzina wyzwolenia się zbliżała.
— Ha! — rzekł Legris przez zaciśnięte zęby, chwytając Tomasza za kołnierz. — Czy wiesz, że postanowiłem cię zabić?
— Jak sądzę, możesz pan bardzo łatwo to uczynić! — rzekł Tomasz spokojnie.
— Bądź ostrożny, psie nikczemny! — zawołał Legris z zimną, niewzruszoną pewnością; — to już postanowiłem i spełnię! rozumiesz? — Czyba powiesz, co wiesz o tych dziewkach.
Tomasz milczał.
— Czy słyszysz? — krzyknął Legris, tupając nogami w piekielnym gniewie — no mów!
— Nie mam co mówić, panie — rzekł Tomasz głosem spokojnym, lecz stanowczym.
— Czy ośmielisz się utrzymywać, czarny psie chrześcijański, że nic nie wiesz? — pytał, trzęsąc się od gniewu Legris.
Tomasz nic nie odpowiedział.
— Mów! — wrzasnął Legris, uderzając go silnie — czy wiesz cośkolwiek?
— Wiem, panie, lecz nic nie mogę powiedzieć: jestem gotów umrzeć!
Legris silnie odetchnął, i powstrzymując swą wściekłość, chwycił za rękę Tomasza, a zbliżając twarz swoją do jego twarzy, zawołał głosem piekielnym:
— Słuchaj Tomaszu! Ponieważ raz cię puściłem, więc sądzisz, że mówię tylko na wiatr; lecz tym razem już zdecydowałem się i wyrachowałem stratę. Ty zawsze się opierałeś mojej woli, dzisiaj... no, słuchaj! dzisiaj ulegniesz, albo umrzesz! Będę liczył krople krwi twojej, sącząc je jedną po drugiej z żył twoich, aż nie ulegniesz, przeklęty murzynie!
Tomasz podniósłszy oczy na Legrisa, odpowiedział:
— Gdyby pan był chory, albo w nieszczęściu, albo na łożu śmiertelnem, o, oddałbym wszystką moją krew dla dobra pana; jeżeli wytoczenie kroplami krwi z tego starego ciała mogłoby zbawić duszę pana, to chętnie oddałbym moją krew, jak Zbawiciel dał za nas grzesznych Swoją! O panie! nie obciążaj duszy swojej tak wielkim grzechem, on więcej panu złego przyniesie niż mnie! Moje cierpienia wkrótce się zakończą; ale jeżeli pan szczerze żałować i pokutować nie będzie, to cierpienia pana nigdy się nie skończą!
Słowa te, brzmiące dziwną niebiańską harmonją, w czasie strasznego wycia uraganu, płynące z czystego serca, wstrzymały na chwilę Legrisa i ten dziki zwierz stanął nieruchomy, ze wzrokiem utkwionym w Tomasza. Nastąpiła tak wielka cichość, że uderzenia wahadła starego zegara zdawały się mierzyć wyraźnie, głośno, ostatnie chwile łaski