Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
291
przez Boecker Stove

zwoitość ich postępowania. Ujrzycie wkrótce, jak go zreformuję od stóp do głowy. Kupuję więc go, kupuję na pewno.
Tomasz szukał niespokojnie w tłumie osoby, którąby mógł nazwać swym panem. Gdybyś ty, mój czytelniku, widział się w bolesnej konieczności wybierania sobie nieodpowiedzialnego, nieograniczonego pana twej całej przyszłości, bolałbyś nad tem, że tak mało jest ludzi godnych tego miana. Tomasz widział osoby różnych postaci: wielkich, wysmukłych, małych, ponurych, gadatliwych, tłustych, z twarzą okrągłą, kościstą; ale większość ich składała się z ludzi gburowatych, nieokrzesanych, nieczułych, którzy kupują bliźniego, jak się kupuje wióry dla wrzucenia ich z równą obojętnością w ogień. Biedak szukał napróżno, nie znalazł żadnego Saint-Clara.
Na chwilę przed otwarciem sprzedaży, jegomość pewien, pękaty, muskularny, w koszuli brudnej, w kolorowe pręgi, z odkrytą piersią, w spodniach wyszarzanych, pokrytych błotem, rozpychał tłum z miną człowieka, który ma niezachwiany zamiar kupienia towaru. Zbliżywszy się do niewolników, troskliwie zaczął ich oglądać. Gdy go Tomasz ujrzał, poczuł nieprzezwyciężony, instynktowny wstręt, który się wzmógł za zbliżeniem się jego. Był on wielki, barczysty, widocznie siły olbrzymiej. Okrągła jak kula jego czaszka, szaro-zielonawe oczy, gęste, rude krwi, włosy twarde, prosto stojące, spalone od słońca, nadawały jego fizjognomji odrażający wyraz. Jego szerokie policzki wzdęły się od tytuniu, który żuł, często wypluwając nadzwyczajną siłą ciekący przez grube usta żółty sok. Ogromne, kosmate ręce, odrażająco brudne, pokryte rudemi plamami, paznokcie również brudne i duże. Zbliżywszy się w swym przeglądzie do Tomasza, chwycił go za szczękę, otworzył mu szeroko usta dla obejrzenia zębów; kazał mu zakasać rękawy, oglądał muskuły; kazał się obracać, skakać, biegać i chodzić krokiem.
— Gdzie cię wychowano? — spytał Tomasza po ukończeniu przeglądu.
— W Kentucky — odpowiedział Tomasz — szukając niespokojnie wzrokiem wybawcy.
— Co tam robiłeś?
— Zarządzałem majętnością pana — odpowiedział przerażony Tomasz.
— Bajki! nie łatwo mnie oszukasz! — zawołał i poszedł dalej. Przechodząc koło Adola, ujrzawszy jego lakierowane buty, splunął na nie sokiem tytuniowym i z pogardliwym wykrzyknikiem poszedł dalej. Zatrzymał się przed Zuzanną i Eweliną, przyciągnął biedną dziewczynę do siebie, poprowadził swą ciężką, brudną rękę po jej szyi, talji, rękach, spojrzał w zęby i odepchnął napowrót do matki, której blada twarz okazywała najokropniejsze męczarnie za każdym ruchem odrażającego rubachy.
Wylęknione, biedne dziewczę zalało się łzami.
— No, dość tego, mała małpo! — zawołał groźnie faktor — nie tu miejsce na płacz. Targ się zaczyna. — W istocie, w tej chwili się rozpoczął.