łączeniem zachwytu i spokoju, który wymownie świadczy, że to nie ziemski, czasowy sen, ale długi odpoczynek, aż Bóg sam przez swego Anioła zeń nie zbudzi.
Saint-Clare stał przed zwłokami córki ze skrzyżowanemi rękoma, pogrążony w smutku; któż odgadnie, gdzie myśli jego błąkały. Od tej chwili, kiedy w pokoju umierającej wymówiono słowo „umarła“, wszystko dla niego oblekło się kirem żałoby; ciężki smutek, przytłaczający myśl, owładnął nim całym. Słyszał naokoło siebie głosy, pytania; zapytywano go, kiedy pogrzebią ciało i gdzie, odpowiadał, że mu wszystko jedno.
Adolf i Róża ubierali pokój; zwykle trzpiotowaci, dziś do głębi byli rozczuleni i smutni.
Na wszystkich półkach stały białe kwiaty, rozkoszne, pachnące z prześlicznemi, w dół opuszczonemi liśćmi. Na małym stole Ewy, pokrytym białym batystem, stał ulubiony jej wazon z pojedyńczym pączkiem białej centyfolji. Z zręcznością odznaczającą czarne plemię, Adolf i Róża ułożyli starannie draperje i zasłony w bogate fałdy. W chwili, kiedy Saint-Clare stał nieruchomy, pogrążony w myślach, mała Róża weszła z koszykiem białych kwiatów i na widok swego pana zatrzymała się i cofnęła wstecz z uszanowaniem; lecz przekonawszy się, że jej nie widzi, podeszła do zmarłej i zaczęła ją przyozdabiać kwiatami. Saint-Clare widział jakby we śnie włożony w malutkie rączki prześliczny jaśmin, a innemi kwiatkami z dziwnym gustem przystrojony cały pokój.
Otworzyły się drzwi i weszła Topsy z zapuchniętemi od płaczu oczami, niosąc coś pod fartuszkiem. Róża dała jej znak ręką, aby nie wchodziła, lecz dziewczę nie zważając, postąpiło naprzód.
— Idź precz! — szepnęła rozkazująco Róża. — Nie potrzebnaś tutaj.
— Wpuść mię, ja przyniosłam kwiatek... a jaki prześliczny! — zawołała Topsy, trzymając w ręku wpół rozwinięty ciemny pączek prześlicznej róży. — Pozwól mi położyć tylko ten jeden kwiatek.
— Ruszaj precz stąd! — zawołała jeszcze raz Róża.
— Pozwól jej! — odezwał się pan Saint-Clare — niech się zbliży...
Róża oddaliła się z pospiechem. Topsy, zbliżywszy się, położyła u nóg zmarłej kwiatek i nagle z bolesnem łkaniem rzuciła się na podłogę obok posłania.
Panna Ofelja wbiegła, starała się ją uspokoić, lecz napróżno.
— Ach, panno Ewunio! panno Ewunio! i ja chcę umrzeć z tobą, ja pójdę z tobą!
Było coś okropnie rozdzierającego w jej głosie! Marmurowa, blada twarz Saint-Clare powlokła się rumieńcem i pierwsza łza od śmierci Ewy trysnęła z pod jego powiek.
— Wstań, moje dziecię! — rzekła łagodnie panna Ofelja, — nie płacz, panna Ewa poszła do nieba, ona teraz aniołem.
— Lecz ja nie obaczę już jej więcej — rzekła Topsy — nigdy jej nie zobaczę!
I znowu zaczęła łkać. Przez chwilę panowało grobowe milczenie.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/263
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
259
przez Boecker Stove