Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
229
przez Boecker Stove

— Zmiłuj się kuzynko, zaprzestań tego złowieszczego krakania; znieść tego nie mogę! Czyż nie widzisz, że dziecię rośnie? Nie znajdziesz młodej dziewczyny, któraby w tym czasie nie mizerniała!
— Ale ten kaszel!...
— Głupstwo! to tylko lekki katar!
— Ale zupełnie tak się zaczynało u biednej Janiny, Heleny i Marji Sanders...
— Tylko mi nie wyliczaj wszystkich nieboszczek; lubujesz się w przewidywaniu i przepowiadaniu najgorszych rzeczy. Dziecko zaledwie kichnie, już przepowiadasz śmierć. Strzeż jej, żeby się nie zaziębiła, żeby zbyt późno po dworze nie chodziła i aby przy zabawie się nie zgrzała!
Taką odpowiedź dawał zwykle pan Saint-Clare, jednakże sam zatrwożony, niespokojny, z gorączkową troskliwością czuwał nad Ewunią i jakby dla odpędzenia od siebie natrętnych myśli, powtarzał często: „dziecię moje zdrowe, zupełnie zdrowe; kaszel pochodzi z zaziębienia; niema zresztą dziecka, które nie miałoby kaszlu“. Pocieszał siebie jak mógł biedny ojciec, jednak już odtąd nie spuszczał Ewuni z oczu; towarzyszył jej w konnych przejażdżkach, przynosił zawsze jakieś leki wzmacniające, i mówił: „wprawdzie tego nie potrzebuje, ale to nie zaszkodzi, a zawsze wzmocni“.
Lecz najsilniej bolało ojcowskie jego serce, gdy widział tak przedwcześnie dojrzewający umysł i serce Ewuni. Nie straciła ona wprawdzie nic zgoła z prostoty i naiwności dziecinnej, ale bardzo często wyrywały się jej słowa tak głębokie i wzniosłe zawierające pojęcia, że widocznie musiały wypływać z natchnienia. Wówczas dreszcz trwogi przejmował pana Saint-Clare, ściskał Ewunię serdecznie, jakby uściśnieniem chciał ją zatrzymać i niezmierna boleść rozpierała pierś jego.
Dusza i serce Ewuni były zawsze przepełnione miłością, współczuciem dla biednych, szlachetną litością, ale dziś widocznie rozwinęła się w niej jakaś głębsza uczuciowość, zastanawianie się wcale niewłaściwe jej wiekowi. Towarzyszyła w swawolach Topsy i innych dzieci, ale tylko się przypatrując; często po półgodzinnym śmiechu z zabawnych figlów Topsy, twarz jej nagle pokrywała się smutkiem, łza zwilżała śliczne oczy i z politowaniem patrzała na igrające dzieci.
— Mamo — rzekła pewnego dnia do matki — dlaczego nie uczymy czytać sług?
— Co za dziwne pytanie... tego nikt nie robi!
— Dlaczego, mamo? — pytała Ewunia.
— Ponieważ niewolnicy wcale nie potrzebują umieć czytać, to zresztą odciągałoby ich od pracy, do której są jedynie stworzeni — odpowiedziała pani Saint-Clare.
— Ale toby ich uszlachetniło. Czytając dobre książki, nauczyliby się wiele pożytecznych rzeczy.
— Jakie śmieszne z ciebie dziecko! — przerwała matka.
— A jednak ciocia Ofelja nauczyła Topsy czytać...
— I Topsy nic z tej nauki nie skorzystała: była zła, jest zła i taką też w przyszłości będzie.