Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
204
Chata wuja Tomasza

dział, że on sam temu winien i chciałem sam ułagodzić tego zuchwałego buntownika. Zgodziliśmy się więc, że jeżeli go pojmę, wezmę go do siebie na próbę. Z sześciu czy siedmiu ludźmi, z fuzjami i psami poszliśmy na polowanie. Ludzie z takim samym zapałem mogą polować na człowieka, jak i na zwierzynę, — to zależy od przyzwyczajenia; przyznam się, że i na mnie samego działała ta obława, chociaż byłem w roli tylko pośrednika. Psy wyły, szczekały, my galopowaliśmy; nakoniec zabłąkał się w gąszcz trzcin, i psy go opadły. Ach, jak się dzielnie bronił! rzucał psami jak piłka na lewo, na prawo, trzech ubił pięścią, ale ugodzony strzałem, upadł u moich prawie nóg, zbroczony krwią. Biedny patrzał na mnie wzrokiem pełnym odwagi i rozpaczy. Odpędziłem psy i ludzi, którzy okrążyli swą zdobycz i ogłosiłem go za mego jeńca; tem tylko jedynie mogłem powstrzymać rozwściekloną zgraję. Alfred, według przyrzeczenia, musiał mi go sprzedać! Wziąłem się do dzieła i w dwóch tygodniach zupełnie go obłaskawiłem; stał się pokornym, uległym, o ile tego można było wymagać.
— Jakżeś to zrobił? — spytała Marja.
— Postępowanie moje było zupełnie proste. Kazałem dla niego przysposobić wygodne łóżko w moim własnym pokoju, przewiązałem mu ranę i troskliwie sam go opatrywałem, aż wyzdrowiał. Po niejakim czasie napisałem kartę uwalniającą, oznajmując mu, że może się udać, gdzie mu się podoba.
— I cóż, opuścił cię? — spytała panna Ofelja.
— Nie, rozdarł papier, mówiąc, że nie porzuci mnie nigdy. Nie miałem dzielniejszego i lepszego sługi; był dziwnie wierny i prawy. Później przyjął chrzest i został tak spokojnym, posłusznym, jak dziecię. Powierzyłem mu zarząd moich posiadłości nad jeziorem; trzeba było widzieć, jak sumiennie pełnił swą powinność. Biedny umarł na cholerę, poświęcając za mnie swoje życie. Gdym był śmiertelnie chory i strach paniczny odegnał ode mnie wszystkich, on jeden pozostał i jego jedynie troskliwości winienem życie; lecz zaraz potem zachorował sam, żadne środki nie pomogły. O! nigdym jeszcze nie uczuł straty tak boleśnie.
W ciągu opowiadania, Ewa zwolna zbliżyła się do ojca i z na wpół otwartemi ustami, z okiem nań zwróconem, uważnie słuchała. Gdy skończył, objęła go za szyję swemi drobnemi rączkami i zaczęła konwulsyjnie płakać.
— Ewo, droga Ewunio, co ci jest? — spytał Saint-Clare, czując drżenie całego jej ciała z przyczyny gwałtownego wzruszenia. — Tyś nie powinna słuchać podobnych opowiadań, zanadtoś nerwowa.
— Nie, drogi ojcze, nie jestem nerwowa, — zawołała Ewa, pokonując wzruszenie z niezwykłą jak na jej wiek energją, — nie jestem wcale nerwową, ale podobne historje przenikają mnie do głębi.
— Co rozumiesz przez to, moja Ewo? — spytał ojciec.
— Nie umiem tego wytłómaczyć, ojczulku, wiele, bardzo wiele różnych mi rzeczy przychodzi na myśl. Ja ojczulkowi opowiem to kiedy, — odpowiedziała Ewa.
— Myśl, moja droga, co ci się tylko podoba, ale nie płacz, bo to