Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż znów nowego? — spytała pani Rendalen z niechęcią niemal.
— Sprawa ma się jeszcze gorzej! — odpowiedziała panna Hall — Ścigał ją potem znowu! Schroniła się na wyspę do rodziny pilotów. Wykrył to miejsce szubrawiec! Potem uciekła na wybrzeże zachodnie i tam się rozchorowała.
— Biedne dziecko! — zawołała pani Rendalen. Zbudziła się w niej litość, wstała i wróciła do Tory, Nie powinna jej była opuszczać. — Biedne, drogie dziecko! — mówiła raz po raz.
Tora spostrzegła ją dopiero, obróciwszy się, wyciągnęła ramiona i zawołała:
— Nie, nie, nie! Proszę się nie zbliżać! Nie!... Nie byłam winna... n ie... Ach, Boże... i ja byłam winna... i ja!
Ponownie wybuchła płaczem.
Pani Rendalen usiadła przy niej i rzekła:
— Nie bierz sobie tego tak do serca, drogie dziecko! Nie wyprzemy się ciebie, nie!
To ją uspokoiło trochę, gdy jednak pani Rendalen zauważyła, że należy działać niezwłocznie i że musi naradzić się z synem, Tora zaczęła ponownie łkać i jęczeć.
— Nie, nie, nie! O, Boże... nie!
— Ależ, dziecko drogie, — przekładała pani Rendalen — wiesz przecież jak sprawy stoją. Tak być musi, gdyż na nas wszyscy rzucą się zaraz jutro!...
— Wiem to, wiem! Tylko jemu nie mówić nic!... Nie teraz jeszcze! Naprzód muszę iść stąd precz! O proszę, niech mu pani nic nie mówi. To niepotrzebne!
Była jakby szalona, a głos jej brzmiał tak rozdzierająco, że nadeszły inne przyjaciółki. Starały się