Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czemny lud nadmorski i przyjaciele jego uznają; w przeciwieństwie do ludności śródlądowej, tego, kto ma siłę i władzę. Lud ten nawykł od wieków do traktowania pogardliwego i twardego. Źle im się dzieje, gdy nie mają nad sobą pana, który ich klnie, bije i pozwala żyć rozwiąźle i marnotrawnie, jak to czynić zwykli żeglarze.
Jednocześnie oddał Kurt marynarzom i rzemieślnikom górę bezpłatnie, tak, że mogli się tam osiedlać, ile tylko starczyło miejsca. Dał im też za bezcen drzewa budulcowego tyle, że niebawem powstało duże miasto. Na samym szczycie zbudowali sobie piloci wieżę wartowniczą.
Można rzec śmiało, że bez tego dobrodziejstwa wyświadczonego biedakom, Kurt i potomkowie jego nie mogliby tak władać i gospodarzyć, jak to się działo i dzieje dotąd. Im gorszych się dopuszczali gwałtów, tem większe mieli uznanie w oczach szarego tłumu, bo taki już u niego zwyczaj.
To też Kurt mógł sobie śmiało hulać, nie płacąc żadnych kar, ni grzywien za najgorsze nawet wybryki. Zresztą nie płacił wogóle nic nikomu przez całe życie. Do dziś utrzymało się przysłowie wśród ludu, którem się odpowiada, gdy ktoś mówi o grzywnie: — Końcem liny w pośladek zapłacę ci, chłopska hołoto! — W ojczyźnie Kurta było pono w zwyczaju gardzić chłopem, gorzej zwierzęcia. Nie posiadał on tam domu, ni roli, ale pracować musiał na pana i jego rodzinę. To też do śmierci nie mógł wyjść z nędzy, podobnie jak w Danji.
Hans Fürst nie posiadał nic prócz swego sklepu i, przyciśnięty biedą, musiał się przenieść na drugą stronę placu targowego, do domu Zygfryda Brandenburga, który miał dwa. Tam, w domu, po lewej stronie mieszkał aż do chwili zainstalowania się Kurta w pałacu.
7