Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łego, to rzecz pewna! Postarzejemy się tak, że nie będziemy mogli chodzie, a wówczas cóż nam zależeć może na życiu?
Uśmiechnęła się.
— Pamiętasz — rzekła — ... dałeś mi pęczek wełnianki łąkowej i powiedziałeś, bym o tobie pamiętała, gdy umrzesz.
— Tego dnia czułem się bardzo nieszczęśliwym... Dostałem prócz tego obrazek wyobrażający synów króla Edwarda... Słuchaj, Augusto!
— Cóż?
— Gdy będę na morzu w czasie jesiennej burzy... burze jesienne mogą być bardzo niebezpieczne... spiszę dla ciebie wszystkie swe myśli. Musisz mi też donieść, coś myślała, czytając.
— To straszne! — odpowiedziała starsza odeń Augusta.
Zakłopotał się i milczał chwilę. Patrzył na jej pełną postać, dobroduszną twarz, bujne warkocze, długie rzęsy... pierś jej zaczęła się już formować... i miała tak silnie rozwinięte ramiona. Patrzył długo, potem zaś rzekł:
— Augusto!
— Cóż?
— Karolek będzie do mnie pisywał codziennie. Mama obiecała dawać mu na marki. Możebyś dopisywała po parę wierszy?...
— Codziennie? Ach, to za często!
— Ależ...
— Przecież nie trafi się coś szczególnego każdego dnia. Toby mnie nudziło!
Spojrzała nań dobrodusznie.