Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak czynić obiecali wszyscy, którzy mnie kochają! — powiedział zalany rumieńcem i odwrócił się pewny, że posłyszy jej śmiech.
Ale nie posłyszał. Po chwili rzekła (nie zwrócił się ku niej jeszcze):
— Ano, to uczynię, co chcesz!
I wzięła się do zrywania jabłek.
W tym czasie, stała matka z lekarzem przy oknie. Wodziła spojrzeniem od niego do dzieci na drzewie. Lekarz opowiedział jej właśnie, że Lars Tobiassen zwarjował na dobre, a także syn jego nie jest przy zdrowych zmysłach. Jest to, jak powiadają ludzie na „górze“, „dziedziczna choroba Kurtów“. Mnóstwo mężczyzn i kobiet z tego rodu skończyło szaleństwem.
Pani Rendalen odrzekła, że wie o tem i że obawiała się owego dziedzictwa w pierwszym okresie życia syna, teraz atoli nie ma do tego powodu, chociaż Tomcio jest niesłychanie przesadny i fantastyczny.
Mówiąc to, patrzyła pytająco na lekarza.
— O tak! — powiedział — Nerwy ma zupełnie zniszczone! Doktór Holmsen zaliczał się do ludzi, którzy jeno przypadkiem, przez nieuwagę, wpadli w małżeństwo, ale nie zadają sobie fatygi odczuwania drugich, ani też nie liczą się z nimi w słowach, ale wiodą monologi. Palnął więc i teraz coś, co przeraziło wielce panią Rendalen.
— Czy Tomciowi zagraża szaleństwo? — spytała.
Nie chciał tego powiedzieć i celem uspokojenia zaręczył:
— Jem u nie, ale dzieciom jego!
Drgnęła, pobladła śmiertelnie i wtopiła spojrzenie w dzieci, siedzące na drzewie.