Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był za duży... To też wyznała wszystko, co musiała przezwyciężyć, i jak teraz także musi czuwać nieustannie.
Laura wyraziła przekonanie, że Tomasynie nie starczy sił na dłuższą metę. Potem udały się obie do pastora Greena i od tej już pory czcigodny kapłan, w długim surducie i skrzydlatym kapeluszu, idąc na przechadzkę poobiednią, nie obchodził ogrodu, ale udawał się prosto aleją do dworu.
Tomasyna wznowiła z czasem stosunki z innemi także przyjaciółkami, które przyprowadzały jej swe dzieci i tak wkrótce wróciła radość i życie do starego dworzyszcza. Tomasyna poweselała także, a zmiana ta przyniosła jej dużo dobrego.
Nadszedł dla Tomcia czas rozpoczęcia nauki. Dzięki owej właśnie zmianie trybu życia, ukształtowało się to całkiem inaczej, niż sobie Tomasyna poprzód wyobrażała. Tomcio zaczął uczęszczać do szkoły, którą matka urządziła dla syna, oraz gromadki dziewcząt, córek swych przyjaciółek. Zrazu podobało mu się to bardzo, był nad wyraz szczęśliwy, usłużny, a nawet pełen poświęcenia. Ale gdy posłyszał od innych chłopców, że jest to „wielki wstyd wdawać się z samemi jeno dziewczętami, zażądał wyjaśnienia, z jakiego powodu został na to skazany. Czyż matka nie mogłaby odprawić tych dziewcząt i wziąć na ich miejsce chłopców? Prosił o to, błagał, gniewał się, płakał, szalał, ale dziewczęta zostały.
Tomciowi dokuczali bardzo chłopcy z pobliskiej, publicznej szkoły, których uczyli mężczyźni-nauczyciele. Ile razy wytknął głowę za mur ogrodu, rozlegały się zaraz przycinki i wyzwiska: „Mamin synek!“ „Cacy laluś!“ „Panienieczka!“ „Piegowata Maryna!“