Strona:Biszen i Menisze.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXVI.
Porażka Afraziaba


Turczyn to słysząc aż zbladł na twarzy;
Zadrżał, nienawiść w oczach się żarzy.
Krzyknął: — „Witezie! cóżto stoicie?
Waszych, ni moich krzywd się nie mścicie?
Mężnych nagroda czeka sowita,
Gdy ta hałastra będzie w proch z bita.“
Po tej przemowie szacha, ruszyły
Z wielkim hałasem Turanu siły.
Słońca przez tuman nie widać wcale,
Jakby ląd morskie zalały fale.
Przy biciu kotłów na grzbietach słoni,
Przy surm odgłosie i szczęku broni
Turan do boju idzie; na całej
Równinie kopije sterczą jak wały;
Ziemia się trzęsie; na trąb hałasy
Odpowiadają góry i lasy.
W kłębach kurzawy migają groty,
Tak promyk, co się przedrze śród słoty.
Szlemy się kruszą od ciężkich ciosów,
Jak nawałnicą zbity łan kłosów.
Gdzie tylko sztandar Rustema skoczy,
A smok był na nim, słońce się zmroczy.
Taki powstawał kurz słońmi wzbity
Jakby noc czarna skryła błękity.
Gdzie tylko Rustem Reksza skierował,
Łby tam padały gradem na pował.