Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 26.djvu/09

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał, co roku mury w nim łamano, i w końcu król zmuszony był miastu oddać go na koszary.
Żal mi było biedaka; zawczasu siwieć poczynał. Pomimo lat straconych, on sam zachował zapał dawny dla swego ideału historyi.
— A! te ofiary — mówił — to nic, bylebym dożył tego, ażebym zobaczył dokończoną pracę moją i taką, taką, jaką ja ją w duszy mej noszę! Pełną, wielką, piękną, cenną dla uczonych, zrozumiałą dla prostaczków, ponętną, jak powieść, rozgrzewającą, jak poezya... prawdziwą, jak karta z życia.
Dwa dni zatrzymałem u siebie profesora, tem w końcu, żem mu wynalazł parę niedrukowanych ustaw Zygmunta Augusta, tyczących się zarządu ekonomii i lasów królewskich. Nareszcie pożegnaliśmy się rozrzewnieni, w progu, mówiąc cicho: — kto wie, czy się jeszcze kiedy w życiu spotkamy!
Ale — dobre to przysłowie — góra z górą... wypadła podróż niespodziana na Litwę, i znalazłem się znowu jednego wieczora w S... Na myśl mi przyszedł Damian i jego historya. Student szedł ulicą — zapytałem go o profesora. Uśmiechnął się.
— A! pan pyta o profesora Milczka?
— Jakto? dlaczego Milczka?
— Bo my go tu tak nazywamy, i wszyscy go tak nazywają...
— Rozumiem — rzekłem, uśmiechając się — profesor Damian mówić nie lubi!
— Tak, i to wielka szkoda — dodał cicho młody chłopak — bo mógłby wiele rzeczy daleko rozumniejszych powiedzieć od tych, co słów nie żałują. Ale on — cały w sobie. Skromniejszego w świe-