Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
GRUDZIEŃ W OKOPACH.


12 grudnia.

Nakoniec mamy trochę słońca. Rozdają maski najnowszego typu przeciwko gazom trującym i łzawiącym. Nasze maski wyglądają estetyczniej niż austrjackie. Bersaljerowie opuszczają schrony i przyprowadzają odzież jako tako do porządku. Liczni fryzjerzy, ryzykując życie własne i swych klijentów, uprawiają pod gołem niebem swój zawód. W niektórych miejscach grają w karty. Popołudniu zwykły ogień huraganowy naszej artylerji.
Pewien sierżant z 7-go pułku bersaljerów przychodzi w odwiedziny do mojego schronu. Opowiada mi o Bomini’m z Codifavy i innych mniej lub więcej znanych osobistościach mantuańskiego życia politycznego. Sam uważa się wprawdzie za zwolennika neutralności, nie jest jednakże „zaciekłym“ neutralistą. Siódmy pułk bersaljerów poniósł większe straty niż nasz. Jedna z 28-mek, która przed paroma dniami uderzyła w okopy, spowodowała wiele ofiar.
— Zawsze sobie myślałem, że pan pewnie jest na froncie… Dziś wieczorem piszę o naszem spotkaniu do Codifavy…
Pożegnaliśmy się z wielką serdecznością.
Jenerał, dowodzący naszą brygadą, często nas odwiedza i rozmawia z bersaljerami jak z równymi sobie ludźmi. To zjednywa mu żywą sympatję. Dobrą jest rzeczą rozmawiać często z niższymi od siebie ludźmi i starać się zstępować ku tym prostym i pierwotnym duszom, które mimo wszystko przedstawiają wspaniały materjał ludzki.
Nad naszą górą toczy się walka samolotów. Austrjacki samolot wkońcu dał drapaka. — Ledwie zdołałem ujść cie-