Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem.
— Odwróć go do góry twarzą i przynieś jego dowód osobisty.
— Nie żyje… To Rzymianin.
Gromadka bersaljerów otacza zmarłego. Został on ugodzony kulką szrapnelową, gdy wychodził ze schronu.
Apel wszystkich drużyn! Sprawdzamy liczebność. W moim plutonie nikt nie odniósł rany. W innych kompanjach kilku ludzi stało się niezdolnymi do walki.
Wietrzny ranek. Burza. Artylerja z obu stron milczy. W południe słońce. Pomimo kul szrapnelowych wychodzimy wszyscy, by w jego blaskach osuszyć się i ogrzać. Popołudniu nieprzyjacielskie działa walą naoślep w ziemię. Gdy to piszę, ostrzeliwują naszą trzecią linję, ale granaty padają w jezioro, wzbijając wysokie słupy wody. Z miejsca, gdzie stoję, widzę skrawek morza.
Bersaljerzy zwracają się do mnie z zapytaniem:
— Jak daleko do Triestu?
Porucznik dowodzący naszą kompanją otrzymał nominację na kapitana. Posyłam mu serdeczne życzenia.
— Przydałaby się beczułka gorzałki, żeby „oblać“ nowe gwiazdki! — oświadczył jeden z bersaljerów, który przed wojną mieszkał w Trieście.