Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ochotę jeszcze tego dnia spojrzeć na morze z ruin tyberjuszowego pałacu i pytałem ją, czy niema w domu jakiego chłopca, któryby mnie tam zawiódł najprostszą drogą na przełaj?
No, signor, ragazzo non c’è, ma una ragazzina solo...
— Tem lepiej! niech będzie i dziewczyna! — zaśmiałem się.
Przystanęliśmy podle murowanych zabudowań. Staruszka zajrzała w ogromną sień, gdzie cała rodzina zajęta była tłoczeniem dojrzałych oliwek i poczęła wołać, że jest „signor forestiere“, gotów dać „una mancia“ temu, kto go do ruin zawiedzie. Wybiegła dziewczyna, lat może dwunastu w drewnianych sabotach i w krótkiej czerwonej spódniczce na białej koszuli. Uśmiechnęła się do mnie ustami dziecięcemi i czarnemi oczyma kobiety — i zrzucając saboty, była gotowa do drogi. Zdziwiło mnie to, gdyż u nas ludzie obuwają się właśnie, wychodząc z domu, ale jej widocznie lżej było bosemi nogami biec po pachnących ziołach.
Słońce już zaszło i mrok szybki padać zaczynał, kiedyśmy się puścili przez ogrody jakieś, winnice i łączki kamieniste w stronę zwalisk.