Przejdź do zawartości

Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko pożądanej dłoni, że jest blask słońca nade mną złoty i złote w żyłach mych wino, a niema włosów od słońca i wina złocistszych a wonnych, któreby można zsypać sobie na oczy i śmiać się z poza nich światu złotemu. Chciało mi się rzucić na ziemię i krzyczeć w bezradnym, gryzącym bólu powracającego wspomnienia, co czyha w ciszy i rzuca się na serce, gdy ono jeno żywiej zabije...
Słońce tymczasem zachodziło poza mną i staruszka dotknęła mego ramienia, wzywając, abym za wino zapłacił, gdyż ona, nie spodziewając się już tutaj więcej przechodniów, wraca na noc domu.
Ocknąłem się i naraz śmiać mi się ze siebie zachciało. Po co człowiek bierze pamięć ze sobą w drogę, kiedy na światy wyjeżdża, które są takie piękne, że same obstaną za wszelki ból żywota, za wszystkie smutki i zawody? — Niech pozostaje w tyle i wpada w głąb to, co minęło, — nie warto rąk wyciągać po mgły nieuchwytne, póki winograd złoty jeszcze poi i kiedy są usta czerwone w kwietnych ogrodach po drodze, gotowe jeszcze całować...
Idąc oliwnym gajem ku osielu, zacząłem rozmawiać z towarzyszącą mi staruszką. Miałem