Przejdź do zawartości

Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

staje, traci się nieszczęśliwą zdolność człowieczą odczuwania zmian, czasu, przestrzeni. Wszystko jednością jest i zakrzepłą na wieczność chwilą... O, Mithro..,!
Mędrcy na Wschodzie bogostanem nazywają ten zachwyt duszy.
Aż owad przelatujący zabrzęczy, zaszeleści liść wiatrem rzucony, kamień stuknie kędyś ze skały spadając — i w jednym momencie świat zastanowiony w ruchu swym na nowo krążyć poczyna, zębate koła chwytają się znów nawzajem, prężą się pasy i liny na mozół życia bezsensowny a wieczny...
Kiedy z groty, bóstwem osieroconej, wychodziłem nareszcie, deszczyk srebrny, światłem przepojony mżyć poczynał z jakiegoś przelotnego obłoku, niezdolnego nawet słońca zasłonić. Zdjąłem kapelusz i rozpiąłem koszulę na piersi, poddając się pieszczocie drobnych, ciepłych kropel.
Trwało to jednak tylko chwilę. Tam w dali, w stronie Sorrento, widziałem jeszcze tuman dżdżu perłowy, ale nad głową moją obłok już przepłynął i słońce zachodnie znowu piec poczynało, kiedym z wąwozu zielonego wyszedł znów na skały.
I nagle, po kilkudziesięciu czy paruset kro-