Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stroju, z obłędem prawie graniczący, który gnał mnie przez parę lat po Europie, każąc mi szukać w wiecznym niepokoju jakiejś Ziemi Obiecanej, nierzeczywistego jakiegoś kraju Lotofagów, gdzieby człowiek zapomniał o własnem istnieniu. Mam tylko wrażenie, że jest poza mną jakiś sen ciężki, duszny i gorączkowy, w którym wszystko, co było, we wspomnieniu w dziwny chaos się stapia... A jednak mam kilka wspomnień z owego czasu, nie wiadomo dlaczego tak żywych i jasnych.
Na przykład jeden dzień spędzony na Capri. Nawet pół dnia właściwie i nocy część...
Był to czas, kiedy, wyjechawszy z Neapolu, włóczyłem się piechotą w okolicach Wezuwjusza i po półwyspie sorrentyńskim. I pewnego ranka, mając oczy jeszcze pełne umarłego miasta Pompei i z góry, ze szczytu krateru widzianego morza, po którem białe obłoki pływały na równi z wyspami, znalazłem się w Sorrento, tak prawie przypadkowo, jak liść wiatrem rzucany pada na gościniec, albo na łąkę, lub w ogród kwiecisty...
Przyszedłem drogą od Castellamare di Stabia, wśród kasztanowych lasów i winnic nad morzem się wijącą i siedziałem w jakiejś osterji