Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

także przenikliwe blade źrenice Hamleta. — Krwawy rumieniec wystąpił mu na smagłe czoło.
— Nie mówmy o tem, — rzekł. — Przed wieczorem do bram Saragossy dojedziem i wy tam będziecie jutro kopje na cześć niewiast kruszyli, a ja przeciwko czci wszelkiej.
— Niesłuszna, niesłuszna! — ozwał się Don Quixote, potrząsając groźnie głową, balwierskim talerzem nakrytą. — Są świętoście na świecie!
— Ofelja! — rzucił Don Juan wyzywająco poglądając na królewica.
Hamlet wzruszył ramionami.
— Jedna z tysiąca. Z setki tysięcy może. Człowiek walczy za swą wiarę. Ja walczyć zaś będę za sen swój tylko. Choć w sny nie wierzy nawet ten, co śni...
— A rzeczywistość?
— Czyś jej ciekawy?
— Tak. Opowiedz nam swoją historję.
— Jak chcesz, — uśmiechnął się królewic. — Mogę ci ją opowiedzieć, chociaż to rzecz taka głupia i mało w istocie zajmująca. Ale od czegóż jestem Hamletem, jak nie po to, aby przeżywać wciąż w myśli od nowa to, co raz już bolało i na co już niema lekarstwa?