Przejdź do zawartości

Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobiec jego będzie rzeczą — ale Hamlet, miasto brwi namarszczyć lub rękojeści szpady się imać, podniósł jeno na towarzysza blade oczy i zapytał z dziwnym uśmiechem:
— A ty?
— Ja? — oburzył się Don Juan, — ja! Czyż ja porzuciłem kiedy kobietę, póki ona miała dla mnie pocałunki palące i rozkosz, tę rzecz jedyną...
— A jednak odchodziłeś podobno od kobiet nazajutrz, kiedy jeszcze stęsknione ramiona wyciągały za tobą...
— Nie moja wina, że po nocy szalonej przestały mieć wartość dla mnie o świcie. A zresztą, zresztą...
Przerwał i wzniół oczy na Hamleta. Palił się w nich ogień jakiejś zawziętości, nienawiści prawie, gdy począł znów mówić:
— Nie należy nigdy puharu do dna wypijać! Lepiej go odjąć od ust w chwili, kiedy wargi jeszcze pragną, kiedy wino jeszcze upaja — i chwytać znów za inny, pełny, — i rzucać znów, i znowu... Niech puhar nie sądzi, że ma wartość dla ust krom tego, co one zeń w pierwszym wyssą hauście!
— I dobrze ci tak?