Strona:Baśń o szklanej górze.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   8   —

Pójdę, skieruję się ku wschodowi, tam podobno mój ojciec wojował... Iść będę i pytać, a Bóg nad sierotą się ulituje i ukaże to upragnione szczęście. Spojrzał smutnie na swą chatkę, pożegnał ją z żałością i czemprędzej, nie mówiąc nikomu o swym zamiarze, wyruszył.
Biegł i biegł ciągle, aż bose nożyny krwawić mu się poczęły, aż sen zaczął go morzyć. Ułożył się wtedy na zielonej, wonnej łące, wtulił jasną główkę w trawy wysokie i usnął.
Śniła mu się cudna królewna, więc wyciągnął ku niej ręczyny i zbudził się...
Był to ranek. Słońce świeciło wysoko, śpiew ptaków rozbrzmiewał dokoła, a zdaleka widniały gęste, czarne lasy...
Ku nim skierowało się dziecię.
Biegł Jasio niezrażony niczem. Ani