Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak zawsze... Mniej może dziś, jak zwykle, bo to dziś twoje imieniny, ojcze.
— Nuda cię zabija, drogie dziecko; chciałbym cię czem rozerwać, zabawić...
— Rozrywki?! — powtórzyła i uśmiechnęła się boleśnie.
— Mogłaś była wczoraj iść z bratem na bal do Tuilleries.
Nagle twarz Marji-Anny okryła się rumieńcem:
— Ojcze!... Ojcze! — odezwała się z wymówką, wstała z krzesła i przeszła przez pokój.
Teraz można się było przekonać, że panna Besnard, ta brzydka i chorowita panna, była jeszcze kaleką: kulała na jedną nogę...
Starzec zbliżył się do niej i, ściskając serdecznie, zawołał:
— Przebacz... przebacz mi... moja najdroższa!
Nie rozczuliła się jednak dziewica i odparła głosem niecierpliwym:
— Mój ojcze, gdyby Bóg raczył nawet smutną Marję-Annę stworzyć podobną do innych kobiet, nie zmieniłaby się wcale... Takie chcę życie prowadzić, jakie ty, ojcze, prowadzisz.
W tej chwili we drzwiach stanął Marcel.
Marcel przed chwilą powrócił do domu. Zaledwo zdążył zdjąć mundur i złożyć szpadę, ażeby przebrać się do wyjścia na miasto.
Hrabia Besnard rzucił spojrzenie gniewne na tego pięknego swego syna, ale nie zrobił mu najlżejszej nawet wymówki.
Wolnym krokiem Marcel zbliżył się i stanął przed ojcem:
— Przebacz mi, ojcze, że spóźniłem się w dniu tak uroczystym, ale wcześniej powrócić do domu nie mogłem... Biję się za chwilę.
Starzec wstrząsnął się calem ciałem, ale udał, że wiadomość ta jest mu obojętną.