Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kali na przybycie Marcela, który, wbrew zwyczajowi, się spóźniał. Po dość długiem oczekiwaniu, Marja-Anna udała się do pokojów brata, ale natychmiast wróciła ztamtąd blada i przerażona:
— Boże drogi! Niema nikogo... Łóżko nawet nie tknięte... Musiało się stać coś złego!
Starzec wzruszył ramionami. Przykrości, których oddawna Marcel był przyczyną, podyktowały mu te gorzkie wyrzuty:
— Oto są ci synowie naszej burżuazji! Niepotrzebni i rozpustni! Sto razy gorsi od rozpustników dawnej szlachty, którzy przynajmniej pełni byli honoru!... A my musimy to wszystko protegować!... O, umierające, skazanena zagładę społeczeństwo!... Chodź, dziecię moje, pójdziemy do kościoła.
W kaplicy świętego Walerego ta dusza niebiosom oddana dłużej, jak zwykle, oddawała się medytacjom... Około dziewiątej byli już w domu. Od Marcela nie było ani listu, ani depeszy.
— Dzisiejszy ranek smutek mi przynosi — odezwał się hrabia Besnard... Zagraj co i ukój mój żal!
I Marja-Anna miała łzy w oczach. Życzenia ojca usłuchała, usiadła do fortepianu i zaśpiewała. Marja-Anna posiadała głos bardzo piękny, najczystszy mezzosoprano. Z początku śpiewała dawne melodyjne arietty Dalayraca i Mehula, ale nie sprawiły one ojcu przyjemności. Widocznie dawny repertuar teatru Favarta — tego, w którym popisywała się diva Fiorina — gniewał go.
— O nie, nie to!... Zaśpiewaj lepiej pieśń przy kołowrotku.
— Tę piosnkę, którą słyszeliśmy w Audierne? — za pytała córka, i zbladła nagle... Nie wiem doprawdy, czy ją pamiętam, a nie chciałabym...
— Spróbuj, moje dziecko! Słucham cię...
Pieśń ta była baladą ludową, w djalekcie Kornwalji, którą Marja-Anna, w czasie podróży do Bretonji, ka-