Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widziano go nigdzie. Wszystkie wieczory spędzał w towarzystwie córki, biednego stworzenia, dotkniętego kalectwem i chorowitego.
— Chodźno, córeczko, jesteś moją operą: słucham cię!
Siadał wówczas na fotelu i do późnej nocy domagał się od głosu córki spokoju i ukojenia.
Nic dziwnego, że żarty i wierszyki sypały się na głowę nie interesującego się niczem, co po za zakres obowiązków wychodziło, dostojnika: Cały Paryż z chęcią śmiał się z «Pana Brutusa», jak go zwykle nazywano. W radzie ta nazwa wywoływała złośliwe epigramaty młodych audytorów, a nawet pewien referendarz, umiejący pisać wiersze łacińskie, przypiął mu epigramat, więcej zdradzający w autorze talentu do pentametrów, aniżeli złośliwości.
W taki to sposób stary prawnik spędzał ostatnie lata swego życia, a każdy dzień ubiegły przybliżał go coraz bardziej do grobu.

V.
Słowa i sumienie.

Dziewiąta wybiła.
Listopadowy poranek, śniegiem dyszący, zajrzał do zakonnej celi hrabiego Besnarda. W pracowni swojej, w pobliżu kominka, na którym gorzały resztki spalonego drzewa, siedział radca stanu i słuchał córki. Tego dnia wstał posępniejszy aniżeli zwykle, a przecież był to dzień 25 listopada — 5 frimaira według stylu republikańskiego, rocznica jego urodzin, którą w rodzinie zwykł był obchodzić. Wczesnym rankiem Marja-Anna była już w pokoju ojca, złożyła mu kosz kwiatów jesiennych i szczere życzenia. Oboje teraz cze-