Cóż ujrzał ten człowiek w ostatniej godzinie, że miał dość siły, ażeby przebaczyć tyle boleści?... Być może, że w tej uroczystej chwili poznał znikomość życia i wieczność całą, być może, że dokoła niego rój duchów opiekuńczych siał miłość i przebaczenie... Być może, że dusza ojca ukoiła cierpienia syna.
∗
∗ ∗ |
Przed kilku laty, ten który wywołał z krainy niepamięci szczegóły tej smutnej historji, znajdował się w Bailleul, we Flandrji, gdzie zwiedził szpital dla obłąkanych.
Nie ja sam zresztą szukałem wrażeń smutnych i przykrych. Wraz ze mną zwiedzały zakład dwie osoby których nie znałem: jakiś mężczyzna i jakaś dama.
O mężczyźnie nic nie mogę powiedzieć: był to sobie ciekawy jegomość, mający dużo czasu i jeszcze więcej pieniędzy. Kobieta zaś miała wszystkie cechy kokoty wysokiego stempla: była to prawdopodobnie jedna z tych kosmopolitycznych kurtyzanek, które zdają się po to istnieć, ażeby nam dowodzić na każdym kroku, jak marną jest nasza cywilizacja...
Siostra miłosierdzia oprowadzała nas po szpitalu.
W oddziale dla idjotów kobieta rzuciła jej pytanie:
— Wszak to tutaj znajduje się córka hrabiego Brutusa Besnarda?
Na te słowa powstała z ziemi jakaś istota wynędzniała i okropna, zbliżyła się do mówiącej i, wskazując ją palcem, zawołała: