Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czego chcę, mój przyjacielu?... Ależ skoro jesteś wolny, chcę ażebyś ztąd ze mną uciekał!...
Wice-hrabia Besnard wściekle się roześmiał... Był to śmiech pogardy, rzucony w twarz tej zakochanej kobiety:
— Dość już! — zawołał. Dość już tych komedyj!... Wychodź pani ztąd!
— Nie!... nie!... — wołała księżna de Carpegna głosem stanowczym.
— Droga siostro — zwrócił się Besnard do Marji-Anny: mam parę słów do powiedzenia tej kobiecie... Bądź łaskaw a wyjść na chwilę.
Marja-Anna żądania tego nie spełniła... Stała w ciemnawym nieco kącie pokoju i rzucała na piękną Rozynę spojrzenia pełne nienawiści, a jednocześnie badała ją, porównywała z sobą...
«Oh, rzeczywiście — myślała nieszczęśliwa kaleka — jakże piękną jest ta... z jej czarnemu włosami, z jej aksamitnemi oczyma, z jej ciałem... Oh, prawdziwie piękną!... A przecież to — ladacznica, kobieta, którą można kupić! I to dla niej, dla tej niegodnej, Pan Bóg tyle wyznaczył szczęścia!...»
— Moja kochana siostrzyczko — odezwał się powtórnie brat nieco zniecierpliwiony... Proszę cię!... Muszę raz to skończyć!...
W dwóch wyrazach powiem jej, za co ją uważam! Ale Marja-Anna nie słyszała, a jeśli nawet słyszała, to nie rozumiała jego wyrazów... Brat wziął ją za rękę, ażeby w ten sposób wyprowadzić ją do drugiego pokoju.
Nie stawiała najmniejszego oporu: podobna do chorego dziecka, które zawsze słucha kochającej matki, Marja-Anna powoli przeszła przez pokój, raz jeszcze spojrzała na brata i wyszła.
— Jesteśmy sami nareszcie! — zawołał wice-hrabia Besnard, stając przed kobietą, którą kochał i nienawi-