Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiem — odpowiedział młody Besnard — zaczekam na ojca!
Zbliżył się do fotelu, usiadł i dłońmi twarz zakrył. Marja-Anna trwożliwem ogarniała go spojrzeniem: zbliżyć się do niego nie śmiała, przemówić nie miała odwagi.
Po długiem milczeniu brat pierwszy przemówił. Głos jego brzmiał teraz inaczej nieco, ale zawsze poważnie:
— Z rozkazu rządu muszę dziś wieczorem wyjechać z Paryża, i to na długo, na bardzo długo może... Przyszedłem prosić ojca o przebaczenie za wszystkie przykrości, których mogłem być powodem... Ja bardzo, bardzo pragnę, ażeby nie odmówił mi swego błogosławieństwa!...
Na chwilę zamilkł i zamyślił się. Wkrótce jednak, wymuszając na sobie uśmiech, dodał:
— I ciebie, kochana siostrzyczko, jeślim cię kiedy zasmucił lub obraził, proszę o przebaczenie... Twoja święta i pobożna duszyczka nieraz pewno cierpiała z mego powodu, przebacz więc, droga siostro, przebacz choremu...
Teraz dopiero Marja-Anna pozbyła się nieśmiałości, która jej ruchy krępowała. Zrozpaczona dziewczyna krzyknęła i ramionami otoczyła brata:
— Kochany... drogi... dlaczegóż tak mówisz? Dlaczegóż mnie zasmucasz?... Ukrywasz przed nami jakieś nieszczęście, którego odgadnąć nie mogę... ty coś zamierzasz, co mnie przeraża... Ah! mój Boże, mój Boże, czyżbyś miał wstąpić w ślady naszego dziadka, czyżbyś miał się zabić dla tej kobiety!?...
Ta kobieta!... Besnard gwałtownym ruchem odsunął siostrę. Twarz jego znów zdradzała gniew i oburzenie, pięści ściskał z wściekłością:
— Ta kobieta?... Ah, prawda, ta kobieta!... Nie znam jej wcale, nie chcę nawet pamiętać o niej!