Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan minister nie zauważył nawet głębokiej boleści starca i zawsze tym samym spokojnym tonem mówił dalej:
— Niepodobna!... Na to zgoda. Ale cóż począć, skoro mamy fakt przed sobą?... Przeczytaj pan: oto jest protokół jego zeznań.
Minister wziął z biurka jeden z licznych papierów, zalegających jego biurko i podał go hrabiemu Besnardowi. Starzec nie chciał go wziąć do ręki:
— Nie... Nie!... Nie mogę, nie chcę... nie wierzę!... To nie on, on tego nie mógłby się dopuścić!
— A więc w takim razie zapytajmy samego winowajcę. Może pan wówczas uwierzysz? Jest w sąsiednim pokoju. Przyprowadzą go tutaj.
Minister zadzwonił i w tej samej chwili mały, zgrabny młodzieniec stanął we drzwiach. Był to naczelnik kancelarji pana ministra.
— Baronie Efraimie — odezwał się minister — niech wprowadzą tutaj Besnarda... Pamiętaj pan, że sekret zachować powinni wszyscy, wszyscy co do jednego! Jesteś pan w posiadaniu ważnej tajemnicy stanu!
Fryzowany młodzian, baron w Izraelu, skłonił się głęboko i wyszedł.
Głęboka cisza panowała w gabinecie. Dwaj wysocy urzędnicy cesarscy milczeli. Jego ekscelencja skrzyżował ręce i czekał cierpliwie, a nieszczęśliwy Besnard uginał się pod ciosem, który w samo serce go ugodził: schylił głowę, wsparł ją na lasce i głębokie westchnienia wyrywały mu się ze zbolałej piersi. Westchnienia te na chwilę zakłócały panującą ciszę... Słychać było tylko monotonny dźwięk zegara i trzask suchego drzewa na kominku. Nakoniec boczne drzwi się otworzyły i nieszczęśliwy ojciec ujrzał w nich ukochanego syna, którego prowadził agent policyjny.
Blady, z oczyma, wypalonemi aż do krwi bezsennemi nocami, w ubraniu poszarpanem, młody Besnard