Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nosił na twarzy ślady walki, a na rękach znaki krwawe kajdanów; gdyby go kto w tej chwili był ujrzał, przysiągłby, że ma przed sobą rozbójnika, którego sprawiedliwość kilku już pieszczotami kary swej dotknęła. Syn na widok ojca osłupiał, oniemal nie stracił przytomności... «Oh! nieszczęśliwy ojcze!... Ty, tak dumny zawsze, jakże nizko schyliłeś czoło pod brzemieniem wstydu! Ojcze, ojcze!»...
Ale wyrazy zamierały mu na ustach, paliły go... Wice-hrabia Besnard odwrócił oczy. Stał na samym środku pokoju i wszelkiemi siłami starał się zachować spokój. W tej chwili, dzięki nadczułości nerwów, które drżały w nim jak w febrze, niedoszły ten przestępca widział wszystko, co się działo dokoła niego, widział najmniejsze szczegóły otoczenia: od sufitu ciężko nieco ozdobionego, aż do mebli zbyt pretensjonalnych; widział doskonale portret kardynała Richelieu i zdało mu się, że jego eminencja w szkarłatnym stroju rzuca na niego gniewne spojrzenia... Pod tym obrazem znajdowała się niesympatyczna, chłodna twarz pana ministra.
Po chwili milczenia głos hrabiego Brutusa wyrwał z zapomnienia w cierpieniu biedną duszę młodego człowieka. Dawny prokurator jeneralny powstał, wyprostował się i spojrzał na syna stalowym wzrokiem:
— Musisz pan wiedzieć — odezwał się — o co pana obwiniają?
Zapytany bez wahania natychmiast odpowiedział:
— Wiem tylko jedno: chciałem zabić!...
— Zabić!... Cesarza!
— Nie wiedziałem, że to był cesarz...
Po chwili ciszej nieco dodał:
— Muszę wyznać, że... gdybym nawet wiedział... byłbym...
Ponownie się zatrzymał i nagle głosem rozpaczy zawołał: