Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spokojny pozornie, chociaż w głębi duszy strasznym niepokojem trawiony, hrabia Besnard udał się za przewodnikiem. Przyszedł ostatni, wpuszczono go przed oblicze jego ekscelencji pierwszego... Cóż miano mu tak spiesznego do zakomunikowania?
Drzwi się przed nim otworzyły: hrabia Besnard wszedł.
W przepychu aksamitów ciemnych, w zręcznie ułożonych półświatłach i półcieniach pan minister siedział przy biurku, zarzuconem papierami. Hrabia Besnard nieco sztywno skłonił się, ale pan minister nie powstał na jego powitanie, skłonił tylko ręką i wskazując mu fotel, powiedział:
— Zechciej pan usiąść!
Hrabia Besnard uczuł się dotkniętym takim przyjęciem, które zdawało się być umyślnem zapomnieniem przyjętych form grzeczności, ale nic nie odpowiedział, siadł na krześle i po chwili dopiero sucho zapytał:
— Wasza ekscelencjo! wezwany — stawiłem się.
Minister nic nie odpowiedział. W głębi fotela pan minister widocznie namyślał się nad sposobem zakomunikowania przybyłemu jakiejś wiadomości, która dla obu stron przykrą być musiała.
— Wezwałem pana — odezwał się nareszcie pan minister — biedny panie Besnard... Boże drogi, cóż za obrzydliwa awantura!...
Ten sposób mówienia, jakiś ton litościwo-protekcyjny, obrażały dawnego prokuratora jeneralnego... «Biedny panie Besnard!»... Od kiedyż to zaczął w ludziach wzbudzać politowanie? Duma dusiła go. Hrabia Besnard odpowiedział bardzo wyniośle:
— Obrzydliwa awantura!... O, to pewna! W każdym razie — wybacz mi pan moją szczerość — w każdym razie tego rodzaju awantury zdarzają się zaczęsto. Widocznie zapomniano już, jak czuwać należy i zapomniano zapobiegać przestępstwom.