Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed sobą tajemniczą aleję, którą z dwóch stron otaczały wille letnie: ulica Ogrodowa, żmija jadowita, rozciągająca swe ciało między ogrodzeniami ładnych zakątków leśnych i między eleganckiemi domkami, najrozmaitszej konstrukcji.
Prawie na samym początku tej ulicy stał pałacyk w stylu Ludwika XVI, elegancki, zgrabny, «vide-bouteille» z końca zeszłego stulecia: budyneczek ten miał pozór tych «bagateli», które były miejscem schadzek bardzo znakomitych kochanków. Besnard zatrzymał się i wpatrywał się w ten obraz, jaki się przed nim roztoczył... Tutaj to w ciągu kilku miesięcy wiosennych ukrywała się... «ona», «tamta»... Tutaj to po raz pierwszy on ją pocałował!
Dom był pusty: z pewnością o tej porze roku nikt tu nie mieszkał. Był to dom umarły, bez życia, jak bez życia były ich uniesienia miłosne, tak gorące przecież jeszcze niedawno! Drzwi były zamknięte, wszystkie okiennice pozasuwane. Nigdzie najmniejszego ruchu, ani światła: nad «pustelnią» zawisło milczenie; dach jej nawet, z którego powoli sączyły się krople wody, zdawał się opłakiwać minione szczęście... Wice-hrabia Besnard nieruchomy, jak gdyby do ziemi przyrosły, wpatrywał się w zimny dla niego w tej chwili obraz...
...Oh, jakże on dobrze znał to przeklęte siedlisko — całe, najzupełniej całe, bez żadnego wyjątku!... Tam w głębi mur, na którym bluszcz wdzięczne swe porozpinał liście, ten sam mur, który on ośmielił się przekroczyć pewnego wieczora, kiedy Rozyna oddała mu się po raz pierwszy prawie bez oporu. Tuż za tym murem śliczna łączka, ujęta w ramy bzu. Jakież zapachy roztaczał dokoła ten ogród... Była to noc majowa, prześliczna, urocza, prawdziwie wiosenna!... Jakiż błogi niepokój ogarniał go, gdy przechodził przez ten ogród do ukochanej kobiety!... Na dole drzwi, prowadzące z ogrodu do salonu, były otwarte. Lampa nakry-