Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ta abażurem, oświetlała gustowny pokój, w którym Rozyna niedbale siedziała w wygodnym fotelu... Książka leżała na jej kolanach, ale wzrok jej ginął w obrazach, jakie wyobraźnia przed oczyma jej duszy zarysowywała... Besnard wszedł wówczas... Rozyna — przypominał to sobie teraz doskonale — krzyknęła i zerwała się z siedzenia blada i drżąca.
— «Pan!... Pan!?» — wołała przerażona. Ale kochanek nie dał jej przyjść do słowa: schwycił oburącz jej ręce, wyciągnął ku niej głowę, ustami ust jej szukając. Rozyna opierała się, walczyła z natrętem.
— «Odejdź pan!...Odejdź pan! — wołała — przez litość!..»
Ale po chwili, wpadając z jednego uczucia w inne, wymówiła nareszcie:
— «Oh! niedobry!... Najdroższy, najukochańszy!...»
Potem cisza... potem namiętne pocałunki...
Trzy miesiące, a przecie chwilę jedną, dwoje kochanków wzajemnie miłością za miłość sobie odpłacało... Najgłębsza otaczała ich tajemnica... Jak tylko cienie nocy schodziły na ziemię, Rozyna otwierała drzwi... Kochanek każdego wieczora stawał pod domem o umówionej godzinie... A teraz!... O, bądź przeklęta, złodziejko serca i ognia świętej miłości!... Trucicielko! Podła kurtyzanko!...
Takie myśli przechodziły przez głowę nieszczęśliwej ofiary miłości na widok domu, w którym tyle zaznał szczęścia... Besnard jednym skokiem prawie znalazł się przed bramą, schwycił za dzwonek i gwałtownie za sznurek pociągnął... Echo mu tylko odpowiedziało zdaleka, ale w zamkniętym domu nikt się nie poruszył... Zadzwonił ponownie, bił pięściami w bramę, znów dzwonił... Nikt nie odpowiadał... Wyjechała więc z Paryża! Wyjechała, uciekła!...
Nieszczęśliwy kochanek Rozyny, która go opętała swoją miłością, odszedł ponury od tego domu, od tego grobu nazawsze rozwianych swych złudzeń!...