Strona:Artur Schopenhauer - Sztuka prowadzenia sporów.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czycie, co z tego wyjdzie. Quam temere in nosmet legem sancimus iniquam.
Podobnie ma się rzecz, gdy słuchacze należą do jednej z nami sekty (rodzaj zajęcia, klubu i t. p.), przeciwnik zaś do innej. Choćby teza jego była słuszną, skoro jednak napomkniemy, że sprzeciwia się ogólnym interesom wspomnianego cechu, wszyscy słuchacze wezmą argumenty przeciwnika za słabe i marne, choćby te były jaknajlepsze, nasze zaś — w gruncie rzeczy najfantastyczniejsze — wydają im się słusznemi i zręcznemi. Zgromadzenie chórem poda głos za nami, a zwyciężony przeciwnik oczyści pole.

Wybieg 32. Wprawić przeciwnika w kłopot i zbić go ze sztychu przez nagromadzenie bezsensownych słów.
Zasadza się to na tem, że „ludzie, gdy coś słyszą, przywykli sądzić, iż pod wyrazami ukrywa się jakaś myśl.”
Jeżeli tylko przeciwnik w duszy przyznaje się do swej niższości i przywykł, słysząc wiele takiego, czego nie rozumie, udawać jednak, że rozumie, można mu imponować z poważną miną, sypiąc uczony lub głębokomyślnie brzmiący absurd, od którego strętwieją mu i słuch, i wzrok, i myśli; można to wydawać za bezwarunkowe dowiedzenie swej tezy. Wiadoma rzecz, że w ostatnich czasach filozofowie niemieccy używali tego wybiegu ze wspaniałym skutkiem wobec całej publiczności. Ale ponieważ exempla byłyby odiosa, więc zeszlemy się na starszy przykład, przytoczony przez Goldsmita (Vicar of Wakefield, p. 30).