Strona:Artur Oppman - Pieśni o sławie.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z pianą gniewu na ustach, ze szpadami w dłoniach
Rwą Hauke z Meciszewskim na dyszących koniach,
Despotyzmu narzędzia, tyranom powolne,
Napowrót chcą w obroże zakuć szyje wolne.
«Jakobiny! do koszar! Precz! zegnijcie grzbietu!»
I huknął w Podchorążych wystrzał z pistoletu.
O, swobodo! krew zlała twe graniczne słupy:
Trębicki — Meciszewski — Hauke: krwawe trupy!

Naprzód! Leć, orle biały, w pęd do przyszłych losów!

Od Arsenału bije gwałt zmieszanych głosów.
Ciężki tupot piechoty, która kłusem bieży,
Łoskot dział zataczanych rękami żołnierzy,
W dźwierze kute żelaznych drągów dźwięczne razy,
Górujące nad wrzaskiem dowódców rozkazy,
Rozlana od Nalewek skrzy się łuny smuga...
Biegiem! Wylot Bielańskiej! jeszcze moment! Długa!
Arsenał!...

Nim wzniesie sztandar buntu, jak wielki chorąży,
W pozornym się letargu Stare Miasto grąży,
Od pełni biorąc barwy zielono-błękitne,
Jak na warcie czuwają domy starożytne.
Rynek pusty, lecz z okien, przymkniętych napoły,
Patrzą oblicza groźne, jak zemsty anioły,
Bo tu każdy głaz w bruku, każdy mur pamięta
Zmartwychwstalne podwójnie Wielkanocne święta!