Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzynasta z kolei rana i... ostatnia — objaśnił z bladym uśmiechem. — Trzynastka podobno przynosi nieszczęście. Czy nie macie czego do picia, — choćby kilka kropel?
Major podał mu trochę „brandy” z wodą.
Ranny jął pić powoli, chciwie.
Oczy mu się niespodzianie ożywiły, na policzki wystąpiły ciemne, ceglaste plamy.
— Horscroft mię tak urządził — zaczął, usiłując nadać mowie zwykły, żartobliwy odcień. — W zgiełku bitwy usłyszałem nazwisko swoje wyszeptane dziwnie ponurym głosem i natychmiast uczułem lufę karabinu na mundurze... Ludzie moi zakłuli go w tej samej chwili bagnetami... Co robić? Edie warta była śmierci. Ty Jock’u, za kilka tygodni będziesz z pewnością w Paryżu, i — przyrzekniesz mi, że ją zobaczysz. Pójdziesz na ulicę de Miromesnil pod Nr. 11, gdzieśmy obecnie mieszkali. Tylko oględnie powiedz jej smutną wiadomość... nie wyobrazisz sobie, jak bardzo mnie kochała! Powiedz jej także, że wszystko, co posiadam... znajduje się w dwóch czarnych skrzynkach, że... Antoni ma klucze. Nie zapomnisz?...
— Będę pamiętał.
— Jakże się miewa szanowna twoja matka? Czy w dobrem zdrowiu? A czcigodny ojciec? Oświadcz im głębokie uszanowanie od dawnego gościa.
I w takiej chwili, już na progu śmierci, — wykonał jeszcze ów charakterystyczny ukłon ręką, gdy wspomniał o pozdrowieniach dla matki.
— Rana pańska nie jest tak ciężka może, jak