Przejdź do zawartości

Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Alem podniósł się wreszcie i przetarłszy, oślepione prochem, oczy — ujrzałem jeszcze pogrom dumnej niedawno kolumny, która łamała się teraz na małe gromadki, co tchu zmykające ku swoim, inne zaś drogo sprzedawały życie i czyniły nadludzkie, daremne wysiłki, by sprostać strasznemu parciu angielskiej brygady.
W policzku paliło mię, niby rozpalonem do czerwoności żelazem, ale pozostawały przecież inne zdrowe członki.
Więc przesadziłem skłębiony zwal ludzki i bez namysłu biegłem do swojego pułku, na zwykłe stanowisko w prawem skrzydle.
Prawie jednocześnie zarysowała się przede mną znana postać majora Elliott’a, któremu ubito konia, lecz nie zdołano odebrać otuchy i żwawo kręcił się w pośród żołnierzy, kulejąc trochę, ale niestrudzony i rzeźki jak zawsze.
Spostrzegł mię zdaleka i kiwnął przyjaźnie głową, zadużośmy jednak mieli do spełnienia, by módz trochę porozmawiać.
Brygada nasza posuwała się teraz niestrudzenie naprzód, po niejakim czasie pojawił się przy nas generał i jął rozpatrywać uważnie pozycye angielskie.
Nie zyskaliśmy pola, — wyrzekł wreszcie, — lecz nie ustąpiliśmy także i piędzi.
— Książę Wellington odniósł wielkie, niezwykłe zwycięstwo! — potwierdził adyutant uroczystym głosem.
A potem dodał, jakby nie umiał dłużej powściągnąć swych uczuć: