Przejdź do zawartości

Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o bohaterskich atakach, nieustraszonej odwadze Pack’a i Kenipt’a i ucieczce Belgów.
Osobiście mógłbym tylko opisać to, co dostrzegaliśmy w krótkich przerwach strzelaniny i w chwilach, kiedy dym poczynał rzednąć, — i co po namyśle gotuję się tu opowiedzieć.
Wyznaczonjo nam pozycyę nieco na lewo od linii bojowej i pozostawiono na razie w rezerwie, gdyż Książę lękał się, że Bonaparte zechce usiłować wedrzeć się z tej strony i niespodzianie zająć tyły. Odkomenderowano więc tutaj trzy pułki, prócz tego Hanowerczyków i inną jeszcze brygadę angielską i rozkazano być w pogotowiu na najmniejszy alarm.
Opodal stały jeszcze dwie brygady lekkiej kawaleryi. Francuzi tymczasem atakowali wyłącznie fronty sprzymierzonych armii, więc słońce wzbiło się wysoko, a myśmy jeszcze trwali w tej samej pozycyi.
Baterya, która pierwsza rozpoczęła ogień, grzmiała po lewej stronie naszych pułków prawie bezustannie.
Niemiecka pracowała niezmordowanie po prawej.
To też tonęliśmy w tumanach dymu, jednak nie na tyle, żeby pozostać niewidzialnymi dla artyleryi francuskiej, umieszczonej wprost naszych pozycyi, — i około dwudziestu kul armatnich z ostrym świstem przeszyło wkrótce powietrze i upadło w sam środek szeregów.
Warczenie jednej z nich posłyszałem nagle