Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedna z kolumn oderwała się od wielkiej plamy niebieskich mundurów i miarowym, sprężystym krokiem skierowała się ku folwarczkowi, leżącemu u stóp angielskich pozycyi.
Nie uczyniła jednak pięćdziesięciu kroków, kiedy z umieszczonych po lewej stronie bateryi rozległ się wystrzał armatni.
Bitwa pod Waterloo rozpoczęła się w tej samej chwili.
Nie do mnie należy opowiadać tu historyę, tej, jedynej może w swym rodzaju, bitwy, — i zresztą, dałbym może wiele, żeby łaskawe bogi nie plątały mię w dzieje owej niesłychanej rzezi, — tymczasem los przekorny zagnał trzy nasze spokojne istnienia, pędzące dotąd cichy żywot na szkockiem wybrzeżu, w morze krwi i jęków i zmusił przyjąć w niej udział na równi z cesarzami i królami świata.
Jeżeli przytem uczciwie mam wyjawić prawdę, to więcej o Waterloo wyczytałem w książkach, niż widziałem wtedy na własne, ślepotą przecież niedotknięte, oczy.
Bo i com mógł zresztą widzieć w zwartym szeregu towarzyszy, i cały w dymie, pochodzącym z lufy mego karabinu.
Z rozmów innych i z ust mądrzejszych ludzi, dowiedziałem się, że ciężka jazda angielska przypuściła szarżę i rozbitla linię słynnych kirasyerów, że w proch ją potem starto i przestała istnieć.
Z tego również źródła powziąłem wiadomość