Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będziemy za miesiąc, kto wie, może w Paryżu za drugi...
— Na miłość Boską, majorze, zabierz mię pan z sobą! — jęknął nagle Horscroft. — Z ochotą poniosę karabin, jeśli pan mię poprowadzi na spotkanie tego... potępieńca!
— Mój chłopcze — rzekł major ze wspólczuciem — będę dumny, jeśli zechcesz iść pod moje rozkazy. Naturalnie że de Lissac nie odstąpi od Napoleona!
— Pan wie jego nazwisko? — podchwyciłem z naiwnem zdumieniem.
— To jeden z najlepszych oficerów wojsk francuskich — objaśnił Elliott ze szczerem uznaniem. — Człowiek, znający się na tych rzeczach, rozumie co znaczy tego rodzaju pochwała. Podobno chciano go w swoim czasie mianować marszałkiem, wolal jednak zostać przy boku cesarza. Miałem sposobność widzieć go na dwa dni przed zajściami w Korunii, kiedy wysłano mię w roli parlamentarza, z poleceniem omówienia sprawy naszych rannych. Był wówczas w towarzystwie Soult’a. Tutaj poznałem go natychmiast.
— I ja poznam go natychmiast — powtórzył Horscroft twardo, z błędnem spojrzeniem i nieugiętą zaciętością w głosie.
Ja tymczasem oczyma duszy ujrzałem nagle swoje przyszłe, niedalekie życie, samotne, monotonne i bezpożyteczne, zakopane w tych milczących piaskach, nawet bez towarzystwa starego wojaka, nawet bez przyjaźni Jim’a. A oni będą