Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szli szparko na spotkanie wroga, będą się narażać na każdą wściekłość nawalnicy.
I powziąłem postanowienie szybsze niż olśniewający zygzak błyskawicy.
— Jadę z wami, majorze — oznajmiłem stanowczo.
— Jock’u! dobiegł mię bolesny szept ojca.
Alem nie słyszał tego, a Jim objął mię nagle mocnym, braterskim uściskiem.
Z oczu majora sypały się iskry, z tryumfem wyrzucił laskę w powietrze.
— Mam dwóch rekrutów! — zawołał radośnie. — Na schwał chłopy, takich trzebaby nam więcej! A więc, przyjaciele, chwili niema do stracenia. Przygotujcie się do drogi, bo ruszymy wieczornym dyliżansem.
Ot, co przyniósł jeden dzień tylko, jeden dzień nie dłuższy wcale od innych, a ileż to lat nieraz upłynie bez żadnej w życiu człowieka zmiany, bez zajść gwałtowniejszych, bez wstrząśnień, bez bólów. A ten króciutki okres czasu tyle zażegł smutków!
Dwadzieścia cztery godziny podobne do innych, a jednak:
De Lissac odpłynął i zabrał nam Edie. Napoleon oswobodzony z Elby. Wybuch europejskiej wojny. Jim Horscroft utracił wszystko, co mogło wiązać go z życiem, szczęście, narzeczoną, ja — widok choćby kochanej dziewczyny, a teraz obaj gorączkowo gotowaliśmy się do odjazdu, obaj szliśmy bić się z Francuzami...