Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiąc niby swe wiśniowe usta i oburącz poprawiając włosy. — I coś ty zrobił, Jack’u?! Nie przypuszczałam, żeś jest taki śmiały...
W tej chwili rzeczywiście nie lękałem się niczego, a miłość, dziesięćkroć gorętsza, niż dotąd, burzliwą falą kipiała mi w żyłach.
Porwałem ją powtórnie i całowałem bez końca, jakbym już do niej miał bezsprzeczne prawo.
— Moja jesteś, tylko moja — szeptałem namiętnie. — Nie pójdę już do Berwick, zostanę tu na zawsze. Musimy się pobrać!
Edie wybuchnęła serdecznym, głośnym śmiechem.
— Dzieciaku! Dzieciaku! — rzuciła wkońcu, zupełnie seryo grożąc mi paluszkiem.
Była tak rozrumieniona i śliczna, żem wyciągnął ramiona, żeby ją znowu pochwycić, ale spostrzegła ruch mój w porę i pobiegła w stronę domu, niby spłoszona jaskółka.


ROZDZIAŁ CZWARTY.

Zwycięstwo Iim’a.

Minęło sześć tygodni, które stały się rodzajem snu nieprawdopodobnego, a czar ich, poprzez lata i zmiany, dziś jeszcze mną owłada, kiedy wspomnę...