Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a zdrową nogą stukał z taką butą, jakby conajmniej stawał do gry w „foot ball”.
Co ona mu powiedziała?
Jeden Bóg tylko wiedział, przecież niedobre przeczucie ścisnęło mi serce i w głowie jęło szumieć, jak po starem winie.
— Koniecznie chciałem się z tobą zobaczyć, mój chłopcze — odezwał się major rzeźko — ale już późno i będę musiał wracać. Nie żałuję jednak trudu, gdyż miałem sposobność poznać la belle cousine, najbardziej zachwycające, najpowabniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałem mój kochany!
Styl miał ceremonialny i trochę szorstki, a przytem zwyczaj wtrącania kiedy niekiedy wyrazów francuskich, które pozbierał w wyprawach swoich po szerokim świecie.
Zaczął z zapałem opowiadać coś o Edie, ja zaś słuchałem jak na rozżarzonych węglach, gdy nagle dostrzegłem wyglądający mu z kieszeni róg gazety.
Uczyniło mi się nieco lżej na sercu, wiedziałem już powód wizyty, staruszek chciał, jak zwykle, podzielić się wiadomościami z wojny.
W West Inch’u trudno było o dzienniki.
— Co słychać nowego, majorze? — spytałem zaraz, rad, że mogę zmienić draźliwy dla mnie temat.
Wyciągnął gazetę z kieszeni i wstrząsnął nią tryumfalnie.
— Sprzymierzeni wygrali wielką bitwę, mój