Przejdź do zawartości

Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy pośliznęła mi się noga i przypadek rozstrzygnął trudną kwestyę.
Człowiek ów schylał się właśnie i wyciągając długą szyję, pomagał malcowi przedostać się przez zbite okno, kiedym, jak ciężki pocisk, zwalił się na niego, przytłaczając w miejscu, gdzie szyja staje się tak zwaną pacierzową kością.
Wydał tylko rodzaj urywanego, świszczącego krzyku, padł na wznak i potoczył się ciężko, głęboko ryjąc ziemię.
Towarzysz jego dał susa w bok i w mgnieniu oka zniknął po za murem.
Ja zaś usiadłem w trawie i jąłem wrzeszczeć w niebogłosy, usiłując jednocześnie rozcierać prawą swoją nogę, w której uczuwałem ból tak nieznośny, jakby ją kto ściskał w rozpalone do białości kleszcze.
Nic więc dziwnego, że nie upłynęła chwila, kiedy dom w pełnym komplecie, z dyrektorem na czele i stajennym, niosącym latarnię, zbudził się i biegł do sadu.
Tutaj wyjaśniono sprawę w oka mgnieniu.
Jęczącego złodzieja umieszczono na zerwanej okiennicy i zabrano pod silną eskortą.
Mnie zaś poniesiono w tryumfie i złożono troskliwie w specyalnej sypialni, gdzie wkrótce przybył chirurg Purdie, młodszy z dwóch lekarzy, noszących to słynne nazwisko, i umiejętnie złożył moją połamaną goleń.
Potem opatrzono rzezimieszka, doktór orzekł,