Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mój ojciec zbladł niepomiernie.
— Ty... ty... na miłość Boską, Murrayu, nie zdołasz i tak porwać mego chłopca! Zważ! W twierdzy stoi załoga wojskowa. Gdy powstanie alarm, puszczą się w pościg za tobą, to cię...
— No, no, nikt nie podniesie alarmu! — odrzekł Murray spokojnie. — Bardzo mi przykro, ale jesteśmy zmuszeni związać ciebie i Piotra, iż będziecie bezwładni aż do czasu, gdy wam się uda rankiem przywołać jakąś życzliwą duszę — ale wówczas będziemy już na morzu!
— Oszalałeś! — krzyknął mój ojciec. — Wszystkie fregaty, stojące w naszych portach, ruszą w pościg za tobą.
Dziadek zlekka zachichotał.
— Nie nowina mi takie straszki. Znam się na nich od dwudziestu lat zgórą.
Pochwyciłem krzesło, na którem siedziałem poprzednio, i wywinąłem niem nad jego głową.
— Każ waszmość tym hultajom wynieść się za drzwi, bo w przeciwnym razie łby wam porozbijam! — warknąłem.
— Janie, — odezwał się Murray, nie zwracając na mnie uwagi, — bądź łaskaw strzelić prosto w starszego pana Ormeroda, jeżeli syn jego choć raz mnie uderzy.
— Według rozkazu, panie! — odpowiedział Silver i wymierzył broń w mego ojca. Nawet nie oglądając się za siebie, poznałem, że reszta zgrai dybała na mnie i na Piotra. Piotr pierwszy przemówił, rozkazując spokojnie:
— Połóż krzesło, Bob.
Człowiek, przezwany Czarnym Psem, zarzucił mu pętlicę przez głowę i szarpnął jego ramiona w swoją stronę.
Neen, neen — sprzeciwił się Piotr i nie okazując najmniejszego wysiłku, rozerwał konopne powrozy.
Szmer podziwu przeszedł przez pokój i zbójcy poczęli się cofać pospiesznie.
— Zastrzelcie tego człowieka, jeżeli to konieczne, — zawołał Murray; — ale, o ile można, posługujcie się raczej kordelasami.
Neen, — rzekł Piotr znowu; — nie będziemy walczyć.
— Wypada nam teraz albo umrzeć albo pozwolić im na porwanie Boba! — rzekł ojciec z żałością w głosie.

52