Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ludzie są piratami, — gdy piłeś z nimi pod Głową Wielorybią?
— Pewnie! przecież przyjęli mnie do swej szajki! — odparł ów głupowato.
— Więc stałeś się korsarzem, Darby? — przemówił ojciec, dopiero teraz go obaczywszy.
— A juści! — odparł Darby z przechwałką. — Umiem być tak srogi, jak i drudzy.
— A więc to ty wprowadziłeś ich w mój dom i zdradziłeś swego pana! — rzekł na to mój ojciec markotnie. — Nie spodziewałem się tego po tobie, Darby. Czyż nie byłem dobry dla ciebie?
Darby stropił się.
— O tak, bardzo dobry pan był, panie Ormerod! — potwierdził. — Ale oni dostaliby się do was, czy tak czy inaczej. Juści, to chłopy tęgie a cwane. Zresztą, sam pan widzisz, ja urodziłem się na to, by zostać korsarzem. Dalibóg, że tak!
Murray zaśmiał się z zadowoleniem.
— Dzielny to młokos i zajdzie daleko — zauważył. — Ponadto nie mija-ci się on z prawdą, mówiąc że trafilibyśmy do ciebie i bez jego pomocy. Zbieg okoliczności był nam na rękę, ale bynajmniej nie był czemś nieodzownem. A gdzie Silver, panie Bones?
Człowiek o mahoniowej twarzy podniósł rękę do kapelusza.
— Jan zajął się tem, by zabezpieczyć się od strony służby — odpowiedział — A otóż i on.
W zastępie stojącym koło drzwi kuchennych utworzyła się luka i do pokoju wkroczył, postukując kulą, ów jednonogi marynarz, którego spotkałem był rankiem owego dnia nad zatoką, — wesoły i pogodny, niby jakiś uczciwy gospodarz.
— Czy pan mnie wzywał, kapitanie? — ozwał się. — Właśnie uporaliśmy się z robotą... wszystko pokneblowane i powiązane, po brystolsku; na cały dzień jesteśmy bezpieczni, mosterdzieju! — poczem zwrócił się do mnie: — czołem, mości Ormerod; spodziewam się, że niebawem lepiej się poznamy.

51