jego uprzejmość. Jest to pan Ormerod, moja droga! Jego ojciec jest znacznym kupcem w tem mieście.
Panna O‘Donnell obdarzyła mnie zgrabnym dygiem, a ja, odwzajemniając się jej ukłonem, zachodziłem w głowę, skąd pułkownik zdobył o mnie tak dokładne wiadomości. Gdyśmy się spotkali po raz pierwszy, wydawało mi się, że nie wie zgoła, kim jestem.
— Oczywiście nawet nie będę starała się panu dziękować, — rzecze do mnie moja dama, mrugnąwszy okiem, — boć niepodobna mi dobrać słów, któreby zdołały wdzięczność mą wyrazić. Ale w pańskich oczach, jaki kwadrans temu, musiałam wydawać się straszną gąską.
Pułkownik O‘Donnell przerwał jej tonem karcącym.
— Niech ci to będzie nauczką, moja dzieweczko. Jeszcze raz ci dziękuję, panie Ormerod. Wyraź ode mnie, jeśli łaska, uszanowanie swemu ojcu. Dobranoc waćpanu.
Zrozumiałem, że chciał się mnie pozbyć i podjąłem słowa podpowiedzianej mi roli.
— Dobranoc waszmości! — rzekłem. — Szczęśliwej podróży, szanowna panienko! Jeżeli mogę być nadal czemś użyteczny, proszę mną rozporządzać.
— Nie, panie Ormerod, tu nasze drogi się rozchodzą — odpowiedziała łagodnie i oparła rękę na ramieniu ojca.
W chwilę później szedłem z pośpiechem w północno-zachodnią połać miasta; Darby Mc Graw, idący koło mnie, paplał bez ustanku, jakgdyby świetna uroda panienki wygnała strapienie z jego duszy.
— Ach, toć była piękna i miła dziewczyna, w sam raz dla was, panie Robercie! — pokrzykiwał. — Czy pan słyszał, jak śpiewny był jej głos? I czy pan widział błękit jej oczu, co były niby woda jeziora, otoczona wokoło zielonemi niwami i oświecona bładem słońcem? Bije od niej dech torfiastej ziemi irlandzkiej... ale tej, niestety już nigdy nie obaczę, bo powiedziano mi, że mam być korsarzem.
— Pleciesz duby smalone! — odpowiedziałem szorstko.
— Duby? — powtórzył. — Ciężkie to słowo, panie Robercie. Ale... teraz... pan wstawi się za mną u pana starszego? czy tak?
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/48
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
36