Bones, słaniając się, odszedł parę kroków wtył, gdyż buchająca krew tak go oślepiała, że musiał po omacku szukać drogi. Poszedłem za nim zwolna, prawie przygotowany na jakowyś podstęp; on z pewnością posłyszał moje kroki, gdyż zawołał:
— Nie dajcie mu, by mnie zabijał, kamraci! Nie widzę nic przed sobą, a on dybie na mnie! Na ten krzyk ze dwunastu korsarzy skoczyło pomiędzy nas, klnąc i odgrażając mi się, ja zaś postąpiłem w stronę, gdzie obok Silvera stali moi przyjaciele. Kulawiec hipnął na moje spotkanie, jednakowoż niezbyt wielką było mi to pociechą. Wyrwał mi nóż z ręki i pochyliwszy się, plunął na mnie, rzucając obelżywe słowa, których nie mogę przytoczyć w całości:
— Ty niezgrabo! On prawie ślepy, a ty nie potrafiłeś go dobić!
I przemknął koło mnie na swem szczudle, nawołując swych przyjaciół:
— Oto tam napadnięto Czarnego Psa! Dalej na tych psubratów, kamraci!
Na całym pokładzie zaszczękły noże — zaczęto żgać i rąbać się nawzajem. Bones został pochłonięty przez zgraję rozbestwionego pospólstwa, które skłębiło się na ciasnej przestrzeni między wsporą bezanmasztu i wzniesieniem rufy.
Ktoś szarpnął mnie za rękaw. Gdym obrócił się, przybierając postawę obronną, ujrzałem przed sobą Piotra.
— Gdzie Moira? — jęknąłem.
— Darby ją wsiął. On ma sposób, szeby nas wyswobocić. Spiesz się, Bob! Mamy dobrą sposobność, ja. To właśnie było celem Silvera, by z twojej ręki zgłacić Bonesa lub podbuszyć przeciwko niemu załogę.
Zauważyłem, że Piotr ciągnął mnie ku przodowi okrętu, gdzie pokład był pusty; nie zadawałem jednak żadnych pytań, gdyż głos Silvera dodawał mi bodźca do pośpiechu.
— Na rufę, na rufę, chłopcy! — wołał kuternoga. — Pokażmy im, co umiemy! Nie pozwolimy, by takie głupie ścierwo, jak Bill Bones, miał przed nami chować mapę, wskazującą skarby! On nie potrafił zwalczyć nawet Koziej Skóry!
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/370
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
358