— Czy go znam? O nie, młody paniczu, nie znam żadnego z tych krwawych opryszków. Widziałem ich, to prawda... widziałem zawielu naraz, możnaby powiedzieć. Wycierpiałem swoją pokutę, gdyż ostatnim razem Bóg wyzwolił mnie cało i zdrowo z rąk owych szubrawców.
— Czy napadli cię od strony Piaszczystej Mierzei? — badałem go.
— Piaszczystej Mierzei? — powtórzył. — Może i tak było, młody paniczu. Małośmy na to baczyli, gdzie się znajdujemy. Jedyną naszą myślą było dobić do portu cało i zdrowo.
— Ale widzę, że was postrzelili! — pytałem wciąż natrętnie.
— Ten okręt? — odpowiedział. — Ach, tak, ale... Będę na tyle śmiały, panie łaskawy, że zapytam, nie wiesz-li przypadkiem,, czy jakie inne okręty z Nowego Jorku były również ścigane?
Wskazałem mu statek kapitana Farradaya, kołyszący się na kotwicy, o jakie ćwierć mili od brzegu.
— Jest to statek pocztowy z Brystolu, a ledwie wczoraj rano zemknął przed pościgiem osławionego kapitana Rip-Rapa.
Marynarz zmarszczył brwi jakby w zamyśleniu.
— Powiadasz, że był to kapitan Rip-Rap! Niechże mnie kule biją, młody paniczu, ależ to straszna nowina! No! no! no! Kto ma szczęście, ten uciecze — zawsze tak było. Miło to posłyszeć, że innym też trafiło się szczęście. Ale przypuszczam, że okręty królewskiej floty puszczą się teraz za nim w pogoń?
— Nie, niemasz ich bliżej, jak w Bostonie — odpowiedziałem. — Conajmniej tydzień czasu się zmitręży, zanim zdołamy odpędzić stąd tych drapichrustów.
Pokiwał z ubolewaniem głową.
— Niech mnie kule biją, ale to zła nowina! Byłem doprawdy szczęśliwy, iż mi to uszło na sucho. Gonił za mną aż do samej nocy, a że mnie wypuścił z rąk, to (gotówbym poprzysiąc) raczej z obawy przed mieliznami, niż z innego powodu.
— A zatem on wczoraj ścigał waćpana? — zapytałem.
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/35
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
23